
Jak sprawić, aby młodzi widzieli nadzieję na dobre życie? Takie mniej więcej pytanie krąży mi po głowie od samego rana. Ciekawe dlaczego, bo przecież jest długi weekend i człowiek powinien sobie od pewnych spraw odpocząć. Niestety chyba nie od wszystkich da się odpocząć. Zawsze powracają konkretne osoby i ich historie, niekiedy bardzo trudne. Historie ze spowiedzi i rozmów duchowych lub też ze zwykłego słuchania młodych. Nie będę ich tutaj powtarzał, ale spróbuję ogólnie podejść do tematu.
Znam wielu młodych, pozytywnie patrzących na życie. Czasami za nimi nie nadążam… tak są zakręceni. Z drugiej strony znam też takich, którzy w młodym wieku mają już na sobie tak ogromny ciężar trudnych i bolesnych przeżyć, że żaden dorosły nie chciałby tego przeżywać. Niekiedy są oni (młodzi) tak zamknięci w swoim świecie bólu i beznadziei, że trudno jest im wytłumaczyć, że ich życie może się zmienić. Bardzo często wina leży po stronie dorosłych.
Bardzo dużo młodych popada w depresję. Wielu też rani się i dokonuje prób samobójczych. To jest straszne! Gdy czytam w internecie o różnych rodzajach złego działania na dzieci i młodzież, to aż mi się robi niedobrze.
Sądzę, że zadaniem dorosłych jest budzenie nadziei w młodych, pomaganie im, wysłuchiwanie ich, bycie z nimi i pomoc w rozwiążywaniu ich problemów. Pierwszym krokiem jest zainteresowanie się konkretnym dzieckiem/nastolatkiem.
Bardzo dobrze to widać w szkołach, w których nauczyciel jest nie tylko „od-do”. Widzę rewelacyjną pracę nauczycieli w mojej szkole, którzy interesują się swoimi uczniami, pomagają jak mogą. Często zostają po godzinach, aby kogoś wysłuchać. Rewelacyjną robotę robią szkolny pedagog i szkolny psycholog. Dzieciaki im ufają, wierzą im. Dlaczego? Bo potrafią słuchać i doradzić. Czasami już samo wysłuchanie młodego jest dla niego niesamowitą pomocą, bo być może nie ma takeij możliwości bycia wysłuchanym przez rodziców.
To samo tyczy się duszpasterzy. Chyba najwięcej trudnych rozmów z młodymi (ale również z dorsłymi) miałem późnymi wieczorami lub nocą, gdy kościół był już zaknięty. Dawało to dobre rezultaty (niekiedy po czasie) z tego powodu, ze pozwoliłem sobie kogoś wysłuchać, doradzić, do kogoś wysłać, jeżeli czułem, że sam nie jestem w stanie pomóc.
Gdy coś złego dzieje się z młodym, to dla nas powinien być to znak ostrzegawczy. Młoda osoba nie umie sama sobie pomóc. Nie wie jak. My, możemy… powinniśmy chociaż spróbować. Na początku spróbuj wysłuchać. Daj mldemu swój czas. On lub ona tego potrzebuje.
Co dalej? Może przyda się pomoc specjalisty. Poniżej podrzucam kilka linków:
- Telefony zaufania (cała Polska)
- Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich
- Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę
- Fundacja Pomocy Psychologicznej i Duchowej INIGO
- Pogotowie Duchowe
- Niebieska Linia
- Pomoc psychologiczna w Archidiecezji Warszawskiej
- Ośrodek Pomocy Psychologicznej „Bednarska”
- Poradnia Dewajtis
Dorośli zamiast radzić, pouczać, nakazyzwać, porównywać itd. Powinni spontanicznie dawać przykład, opisywać subiektywnie szanując metody Młodzieży chociaż by nie były idealnie, zachęcać do tych małych zainteresowań bez presii na te ważniejsze w oczach Nas dorosłych, oceniać bez oceniania i kochać takimi jakimi są.
Jak sprawić, aby młodzi widzieli nadzieję na dobre życie?
NIE PRZESZKADZAĆ!
Młody człowiek idzie do szkoły, całymi dniami za darmo tyra, musi się wszystkim zajmować, a jak coś nie pójdzie, to na niego zwala się winę. Ale jak odniesie sukces, to „dzięki nauczycielom”, choć sam zrobił w sumie najwięcej. Straszy się ich, że jak nie będą zakuwać, to nie zdadzą jakiegoś durnego egzaminu i będzie tragedia – choć faktycznie po kilku latach wynik nie ma znaczenia.
Trzeba po prostu zreformować system edukacyjny tak, by NIE PRZESZKADZAŁ młodym ludziom mieć nadzieję. Ja nad swoja nadzieją musiałem pracować jeszcze wiele lat po zakończeniu edukacji, którą opuściłem z poczuciem całkowitej beznadziei.
I chyba to samo można powiedzieć o wielu innych sprawach – NIE PRZESZKADZAĆ, to się samo znajdzie. Chyba, że jakaś konkretna dziedzina nie jest konkretnemu człowiekowi potrzebna, ale wtedy nic się nie stanie, jak jej nie znajdzie. A „święty spokój” każdemu się przyda.
Pozdrawiam.