Szukałem inspiracji do nowego tekstu na bloga. Kiedy dzisiaj otworzyłem Deon.pl. zobaczyłem tam tekst Magdaleny Urbańskiej pt. „Zostawcie w spokoju dzieci przychodzące do kościoła”, który bardzo polecam na lekturę. W sumie, to przeczytajcie najpierw artykuł Magdy, a potem wróćcie do mojego.
Pozwólcie, że podzielę się swoimi przemyśleniami.
Bardzo się cieszę, gdy na Msze Święte przychodzą rodziny z dziećmi. Od wielu lat takie Msze prowadzę, gdziekolwiek się pojawiam. Na początku była to parafia na Rakowieckiej w Warszawie, potem w Gdyni a niebawem mam przejąć Msze z udziałem dzieci w naszej parafii w Łodzi.
Takie Msze są bardzo specyficzne. Nie można ich nazwać spokojnymi, bowiem zawsze coś się na nich dzieje. I dobrze, bo ma się dziać.
Dla rodziców wybranie się na Mszę ze swoimi młodymi pociechami jest niekiedy nie lada przedsięwzięciem, począwszy od porannego wstania, przygotowania siebie i dzieci, poprzez różne, niespodziewane sytuacje. Czasami takie przygotowanie do wyjścia do kościoła trwa kilka godzin (to wiem od niektórych rodziców).
Już za sam wysiłek należy im się szacunek.
To prawda, że na samych Mszach dzieci zachowują się różnie. Jedne są bardzo cicho, inne natomiast komentują to, co się dzieje. O ile nie ma się pretensji do tych cichych dzieci, to o tych głośniejszych możemy niekiedy usłyszeć różne komentarze (czasami jednak zbyt przesadzone).
Sam byłem kiedyś świadkiem, jak jeden z księży (a nie była to Msza dla dzieci) zwrócił na kazaniu rodzicom uwagę, że ich dziecko jest za głośne i przeszkadza. Takie sytuacje się zdarzają. Niekiedy niestety nie potrafimy też, jako księża w odpowiedni sposób taką uwagę zwrócić. Czasami trzeba coś powiedzieć, bo po prostu rodzice w żaden sposób nie reagują na zachowanie swoich dzieci – tak jakby tych dzieci w ogóle przy nich nie było. Mam jednak wrażenie, że takich rodziców jest niewielu. W większości natomiast bardzo szybko reagują.
Inna sprawa – ta dotycząca bliskości, o której pisze Magda.
Jeżeli dziecko chce się do rodzica przytulić na Mszy, czy nawet usiąść mu na kolana, gdy jest taka możliwość, to dlaczego mu tego mielibyśmy zabraniać? Jeżeli ono czuje się bezpieczne na kolanach swoich rodziców, lub w ich ramionach, to nie jest to dla mnie jakimkolwiek problemem. Co więcej, ostatnio wśród dorosłych widziałem pewną miłą sytuację, gdy młode małżeństwo (lub narzeczeństwo), będąc na Mszy siedziało przytulone do siebie. Nic złego tym zachowaniem nie robili. Po prostu tak przeżywali wspólnie Eucharystię. Jeżeli tak przeżywa ją dziecko wtulone w Mamę, lub Tatę, to tym bardziej się z tego cieszę.
Niedawno byłem świadkiem jeszcze innej sytuacji. Młody Tata był ze swoim synkiem na Mszy Świętej. Kościół był pełen ludzi. Aby dziecko mogło widzieć, co się dzieje na ołtarzu, Tata ten wziął je na ręce. Oczywiście nie trzymał go przez całą Mszę, ale jednak dla niego ważna była bliskość z synem i to, że w taki sposób mógł ze swoim dzieckiem przeżywać Mszę Świętą.
Według mnie, Msze Święte z udziałem dzieci, można by nazwać po prostu Mszami dla rodzin i przypuszczam, że w wielu parafiach tak jest. Rzeczywiście dla rodziców pojawia się problem, gdy takie Msze znikają z parafialnego kalendarza na czas wakacji. Tutaj można się zastanowić, czy w danej parafii są możliwości, aby utrzymać je na czas wakacji. Jednak, jeżeli ich formalnie nie ma, to proszę się nie bać pójść z dziećmi na inną Eucharystię.
Inną kwestią, związaną ze Mszami z udziałem dzieci, to jest ich infantylizowanie przez samych duchownych. Tutaj się zgadzam, że Mszy w żaden sposób nie należy spłycać. Nie można, a nawet powinno się tego zakazać. Gdy tak się dzieje, to mamy potem Internet przepełniony różnymi dziwnymi filmikami i zdjęciami, gdzie ksiądz jest na Mszy przebrany za klauna. Mnie samego to denerwuje.
Co więcej, czasami dzieje się tak, że rodzice ze Mszy z udziałem dzieci nie wynoszą niczego dla siebie. Nie wynoszą, bo my, księża im na to nie pozwalamy przez słabe i infantylne kazania do dzieci.
Staram się trzymać pewnej zasady na Mszach dla dzieci. Dotyczy ona kazań. Często mówię do dzieci i z nimi rozmawiam. Daję sobie na to kilka minut. Potem natomiast również przez kilka minut mówię homilię dla ich rodziców. Całość nie jest przesadnie długa, a jestem przekonany, że taka forma jest przydatna dla tych, którzy chcą coś więcej wynieść dla siebie z Eucharystii.
Na koniec przypomina mi się jedno zdanie Pana Jezusa z Mk 10,14 – „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie.”. Można powiedzieć, że nie tylko w czasie roku szkolnego, ale przez cały czas.
Dodałabym korektę do zdania o sytuacjach, gdy z powodu kazań adresowanych tylko dla dzieci „rodzice nie wynoszą nic dla siebie”. Bez obrazy, ale i kazania „dla dorosłych” bywają… różne. Msza z odczuwalnym dyskomfortem (jakimkolwiek, czy wynika on z czyjejś hałaśliwości, czy z jałowego kazania, czy o zgrozo, z muzyki puszczanej z nagrania – tak, to się sporadycznie, ale zdarza) jednak wiele wnosi w życie wiary. Mocno przypomina, w jakim celu przede wszystkim tu jestem i co tu się dzieje. (Co oczywiście nie znaczy, że mam ochotę takie doświadczenie zbyt często powtarzać).